Tłumacz Migam - Międzynarodowe Centrum Kultury Svg Vector Icons : http://www.onlinewebfonts.com/icon Tekst łatwy do czytania i rozumienia Informacje dla zwiedzających
„Ukraina dwa lata po Majdanie: lekcje dla kultury i dla społeczeństwa” Kateryna Botanowa
A-
A+
Wypracowywanie nowej wizji Ukrainy staje się czymś pomiędzy koniecznością życiową a modnym trendem. Za tymi wizjonerskimi poszukiwaniami stoi ważna potrzeba zastanowienia się nad przeszłością, która sprowokowała i umożliwiła wojnę w kraju, teraźniejszością, w której przez społeczeństwo przechodzą liczne linie podziałów światopoglądowych i związanych z wyznawanymi wartościami, oraz przyszłością, w której możliwe będzie łagodzenie ich i przełamywanie obcości i wzajemnej stygmatyzacji.

Bardzo dawno temu, niczym w poprzednim życiu, przed początkiem Majdanu, kiedy Ukraina naiwnie i w rozmarzeniu przygotowywała się do podpisania piórem Janukowycza umowy stowarzyszeniowej z Unią Europejską, dziennikarzy bardzo interesowało, co też się zmieni (rzecz jasna na lepsze) dla naszej kultury, kiedy kraj wreszcie zostanie członkiem stowarzyszonym UE. Dziennikarze kulturalni nie należeli do wyjątków – duża część kraju z zapartym tchem oczekiwała wówczas na ten podpis jak na Boże błogosławieństwo, jak na wyrok na ówczesną władzę i bilet do świetlanej europejskiej przyszłości.

Rozczarowanie – także wśród dziennikarzy i aktywistów świata kultury – było niemałe, kiedy dowiadywali się, że cudu nie będzie, bo umowa, przynajmniej w zakresie kultury, jest tylko instrumentem pomocniczym dla reform wewnętrznych. Zawiera aż cztery punkty dotyczące kultury, a żaden z nich, może z wyjątkiem ustępu o prawach autorskich, nie wymusza zmian, tylko raczej otwiera pewne możliwości.

Niewątpliwie ważne jest symboliczne znaczenie umowy jako deklaracji związanej z wartościami, jako zapisania na papierze zamiaru podążania w stronę praworządności i nowej umowy społecznej. Warto postrzegać ją jako pewne ramy, w których należy myśleć o prawie i praktykach zarządzania kulturą, jako zbiór doświadczeń, o których warto pamiętać i które warto brać pod uwagę.

Niemniej tego rodzaju nadzieje na przyjście dobrych sił wyższych, które w końcu uporządkują zastany społeczny nieład, stanowią ciekawy element stosunków między ukraińskimi obywatelami a państwem. To swego rodzaju „myślenie magiczne”, u którego podstaw leży paternalizm – bezkrytyczne postrzeganie państwa jako pewnego bezosobowego, obcego tworu, którego zadaniem jest obsługiwanie obywateli i zapewnianie im minimalnego poziomu dobrobytu przy minimalnym tychże obywateli udziale.

Ostatnie dwa lata – po Majdanie – upłynęły ukraińskiemu środowisku kultury na aktywnej walce z tym myśleniem magicznym, prowadzonej ze zmiennym powodzeniem i trwającej do dziś. To myślenie często zwyciężało – zwłaszcza kiedy chodziło o próbę spojrzenia w skali makro, kiedy chodziło o zmianę samego – do dziś de facto radzieckiego – systemu państwowego zarządzania. Niemniej, jeśli spojrzeć na skalę mikro, na poszczególne inicjatywy i projekty, na dynamikę dyskusji o zasadniczych dla rozwoju kultury i społeczeństwa kwestiach – zmiany widać gołym okiem.

Paternalizm czy neoliberalizm?

W sferze kultury w ciągu co najmniej ostatniej dekady paternalizm przejawiał się w tym, że sektor państwowy gotów był pracować za grosze, byleby te grosze regularnie przychodziły z góry – ale nieustannie oczekiwał od „państwa” jakiejś poprawy swojego stanu, równocześnie po cichu nim gardząc. A sektor niepaństwowy aktywnie, niekiedy agresywnie trzymał się od tego „państwa” z dala, na wszelkie sposoby przeciwstawiając mu siebie jako jedyne źródło nowatorstwa i prawdziwych procesów kulturalnych, ale tak samo oczekiwał wsparcia i opieki – i czuł taką samą pogardę.

Wydawało się, że Majdan powinien był spełnić rolę silnej szczepionki przeciwko paternalizmowi – przeciwko temu anonimowemu, pozbawionemu twarzy „państwu”, i przemienić nienasyconego, skorumpowanego potwora (od którego, mimo całej pogardy, i tak oczekiwano opieki) we wspólnotę ludzi mających głos, podzielających wartości demokratyczne i rozumiejących rolę instytucji państwowych, a także konieczność kontrolowania ich i wywierania na nie wpływu.

Tymczasem od razu w pierwszych dniach po Majdanie, równolegle z procesami samoorganizacji sfery kultury (na przykład powstania Zgromadzenia Działaczy Kultury – oddolnego ruchu, który okupował piwnice Ministerstwa Kultury i utrzymał je przez kilka miesięcy) oraz z próbami ponownego wpisania kultury do bieżącego porządku dziennego jako ważnego czynnika zmian społecznych i porozumienia w kraju wówczas nie tak jeszcze silnie podzielonym, pojawił się fenomen, który można by chyba nazwać „wirusem” odpornym na szczepionkę.
W głównej ukraińskiej „agencji prasowej” – na portalu społecznościowym Facebook – najczęściej powtarzaną frazą stało się: „zlikwidować Ministerstwo Kultury”. Zlikwidować / zamknąć / rozpędzić / znieść proponowała je i wciąż proponuje lwia część komentatorów – od byłych posłów i znanych artystów czy reżyserów do przeciętnych użytkowników Facebooka, których profile nie zdradzają jakiejś intensywnej aktywności w sferze kultury. Dzięki liderom opinii publicznej ta wirtualna wojna na wyniszczenie z główną państwową instytucją odpowiedzialną za kulturę wylewa się poza granice portali społecznościowych – do mediów, gdzie Ministerstwo Kultury bywa a to porównywane z cmentarzem, a to uważane za spadkobiercę totalitarnych funkcji kontroli, a to uznawane zwyczajnie za tę Kartaginę, którą wreszcie należy zburzyć, by zapewnić rozkwit sfery kultury.

Przy całej miażdżącej krytyce ze strony mediów, ekspertów i ogółem społeczeństwa, skierowanej pod adresem praktycznie każdego z pozostałych organów władzy państwowej, ani razu nie została sformułowana propozycja zlikwidowania na przykład Ministerstwa Oświaty i Nauki czy Ministerstwa Obrony. A w każdym razie takie idee nie były rozpowszechniane i nie zyskiwały poparcia szerszego kręgu komentatorów.

Co kryje się za aż tak radykalnym stanowiskiem, dlaczego znacznie rzadziej mówi się o reformach niż o likwidacji? Wygląda na to, że wśród pracowników i aktywistów sfery kultury mamy do czynienia z niebezpiecznym objawem zmęczenia stanem, w którym trwają oni w istocie od początku lat dziewięćdziesiątych XX wieku – bez pieniędzy, bez możliwości wpływania na władzę, bez żadnych szans na szersze wsparcie społeczne, w sytuacji, w której kultura została tak naprawdę sprowadzona do poziomu prostych rozrywek i koncertów. To swego rodzaju stan systematycznego zaniedbania, w którym każdy krok naprzód – czy stworzenie i prowadzenie działalności instytucjonalnej, czy choćby zorganizowanie kolejnej wystawy albo przedstawienia – jest krokiem heroicznym, wymagającym pokonywania takiej ilości przeszkód i komplikacji, że często ważniejszy staje się już sam fakt wykonania tego kroku niż jego sens czy jakość.

To sytuacja, w której sfera kultury w swojej aktywnej części, czyli z wyjątkiem większości instytucji państwowych, tak bardzo przyzwyczaiła się do funkcjonowania bez państwa, iż jest całkowicie przekonana, że może obejść się bez niego, że hasło jednej z niedawnych akcji aktywistów: „Nie – ministerstwom bez kultury. Tak – kulturze bez ministerstw”, jest nie tylko pożądane, ale wręcz możliwe. A poza tym, odwrotna strona tej sytuacji pokazuje nieco infantylną zależność właśnie od opieki i pomocy tego totalnego państwa, których brak doprowadza działaczy kultury do takiego stanu, że gotowi są zburzyć wcielenie tego państwa – Ministerstwo Kultury, bez którego istnieli przez wszystkie te lata i którego nieobecność w swoim życiu nieustannie deklarują – do samych fundamentów.

Co to tak naprawdę oznacza? Oznacza to, że wspólnota kulturalna Ukrainy wciąż postrzega państwo jako instytucję normującą, protektora i zabezpieczenie (o czym świadczy w szczególności brak krytykowania polityki propagandowej państwa, przyjęcie przez różne środowiska kulturalne zakazu rozpowszechniania rosyjskiej produkcji kulturalnej i nieustanne zapotrzebowania na działania wspierające). Mimo wszystkich zmian z ostatniego roku państwo wciąż stanowi osobny, bezosobowy twór, z którym można nawiązać co najwyżej stosunki konsumenckie, swego rodzaju barter – pieniądze za pogardę.

Kiedy okazuje się, że również po Majdanie państwo jako takie i Ministerstwo Kultury w szczególności nie zdołały jakoś wyraźnie się zmienić, działa logika obrazy: „skoro mi nie pomagało i nie pomaga, to znaczy, że w ogóle jest niepotrzebne”. A wtedy bez odpowiedzi pozostaje kolejne podstawowe pytanie – co dalej? Co będzie, jeśli zniknie państwowa instytucja zarządzająca kulturą?

W krótkiej perspektywie dla sektora niepaństwowego nic się nie zmieni, podczas gdy dla państwowego będzie to w najlepszym razie oznaczało zrzucenie finansowania wszystkich instytucji narodowych (teatrów, muzeów) na budżety lokalne, czyli realną zapaść sektora: budżety lokalne nie utrzymają wszystkich instytucji – własnych i wielkich państwowych. Oznacza to de facto instytucjonalną zapaść sfery kultury.

W dłuższej zaś perspektywie dałoby to takie efekty jak każda inna deregulacja i liberalizacja: sfera kultury zostałaby całkowicie oddana na łaskę i niełaskę rynku – przeżyje i zdobędzie dominację silniejszy, bardziej popularny, cieszący się większym popytem, ten, kto ma bogatszego i bardziej wpływowego sponsora. Podobnie dzieje się dziś na przykład w przemyśle farmaceutycznym, gdzie instytuty badawcze zaspokajają potrzeby sponsorów albo właścicieli, gigantów farmaceutycznych, zamiast zaspokajać potrzeby ludzkości.

Co jednak najważniejsze, będzie to oznaczać całkowitą klęskę zarówno lekcji Majdanu, jak i orientacji proeuropejskiej, o której tak wiele pisano i z którą takie łączono nadzieje jesienią 2013 roku, ale której prawie nie wspominano latem 2014 roku (kiedy umowa stowarzyszeniowa ostatecznie została podpisana). Bo będzie to oznaczać, że środowisko kulturalne na poziomie fundamentalnym nie jest zdolne dostrzec w państwie – dokładniej w organach władzy państwowej, szczególnie w Ministerstwie Kultury – instrumentu ochrony swoich interesów, lobbysty działającego na poziomie władzy państwowej jako takiej i kapitału prywatnego, a także instytucji, która narzuca uczciwe i przejrzyste zasady gry wszystkim graczom i uczestnikom świata kultury – od producentów do każdego obywatela, który codziennie styka się ze sferą kultury, nawet jeśli tego w ogóle nie zauważa.

Społeczne lekcje Majdanu

Póki z jednej strony toczą się „walki o państwo”, z drugiej trwa niezwykle burzliwy rozwój licznych małych i średnich, często oddolnych, często na wpół wolontariackich inicjatyw, które, choć może zabrzmieć to patetycznie, niosą w sobie ducha i energię Majdanu. Ciekawy może się wydać fakt, że często po obu stronach działają ci sami ludzie.

Należy podkreślić, że wszystkie te inicjatywy kulturalne nadal istnieją w bardzo niesprzyjającym klimacie: w warunkach kryzysu gospodarczego w kraju; w warunkach wojny na wschodzie, która wymaga ogromnego wysiłku emocjonalnego, organizacyjnego i finansowego (półtora roku po rozpoczęciu działań wojennych na wschodzie kraju duża część zarówno wydatków, jak i organizacji dostaw dla samych wojskowych i dla tymczasowych przesiedleńców spoczywa na wolontariuszach); w warunkach braku dostępności nie tylko publicznego (budżetowego), ale także dowolnego innego finansowania – w kraju nie istnieje dziś żaden fundusz, który wspierałby projekty ze sfery kultury, a zdobywanie funduszy europejskich jest dość skomplikowane.
Jeśli wziąć to wszystko pod uwagę, nie można się nie dziwić, że z taką intensywnością rozwija się ta w istocie równoległa, niedostrzegana przez państwo, ale żywa i aktywna kultura. Główne jej gałęzie można by nazwać „samoorganizacją” i „oświatą”. Choć często spotykają się one i łączą.

Samoorganizacja, wzajemne zaufanie i wsparcie są chyba najważniejszymi lekcjami Majdanu dla ukraińskiego społeczeństwa. Jeszcze podczas Majdanu oddolnie zorganizowane zostały dwa pierwsze obywatelskie projekty medialne – Telewizja Obywatelska (Hromadśke Tełebaczennia) i Radio Obywatelskie (Hromadśke Radio). Przez dwa lata obydwa te projekty w znacznym stopniu nabrały instytucjonalnych kształtów i rozwinęły się, jednak pozostały pewnymi wzorami zasad poziomej organizacji i podejścia „weź się i zrób”.

Za nimi poszli inni – w przestrzeni wirtualnej i realnej. W samym tylko Kijowie zaczęło przez ten czas działać ponad dziesięć przestrzeni twórczych, hubów i punktów spotkań, które mają dość gęsty program kulturalny – wystawy, wieczory literackie, koncerty, dyskusje publiczne i inicjatywy popularyzatorskie. Budowane są na bazie niewielkich inwestycji lokalnych i starają się „upchnąć” na jednym terytorium jak najwięcej różnorodnych produktów kulturalnych. Choć i tu są poważne wyjątki, jak na przykład projekt #reinventvdnh – projekt odnowienia i napełnienia nowym życiem terenu dawnej radzieckiej Wystawy Osiągnięć Gospodarki Narodowej, maleńkiego klonu moskiewskiego giganta: planowane jest uruchomienie tu uniwersytetu, przestrzeni festiwalowych (jesienią 2015 r. odbył się tu największy ukraiński festiwal Gogolfest), pracowni artystycznych i tak dalej.

Ogółem idea łączenia różnych doświadczeń i spojrzeń, swego rodzaju wzajemnego przenikania się i stymulowania, a w istocie – rozszerzenia kultury od praktyk czysto artystycznych do doświadczeń rozumienia i zmiany formacji społecznych – nabiera coraz większego znaczenia. Znajduje to przejaw w tworzeniu coraz to nowych platform i inicjatyw, które proponują własne wizje dalszego rozwoju kraju, a w obrębie każdej z nich pojawia się miejsce dla intelektualistów i artystów. Wypracowywanie nowej wizji Ukrainy staje się czymś pomiędzy koniecznością życiową a modnym trendem.

Niemniej jednak za tymi wizjonerskimi poszukiwaniami stoi ważna potrzeba zastanowienia się nad przeszłością, która sprowokowała i umożliwiła wojnę w kraju, teraźniejszością, w której przez społeczeństwo przechodzą liczne linie podziałów światopoglądowych i związanych z wyznawanymi wartościami, oraz przyszłością, w której możliwe będzie łagodzenie ich i przełamywanie obcości i wzajemnej stygmatyzacji.

Tę potrzebę widać również w samej przestrzeni artystycznej: w licznych książkach o przeszłości, których nie można pominąć, w projektach artystycznych o skomplikowanych, nielinearnych historiach teraźniejszości (jeśli do teraźniejszości zaliczyć ostatnie dwadzieścia pięć lat), które wciąż istnieją z nami i w nas, w teatrze i kinie dokumentalnym (jeden z takich filmów, Zima w ogniu, właśnie znalazł się na liście kandydatów do Oskara).

Wielkim wyzwaniem, które stoi dziś przed artystami i intelektualistami w Ukrainie, podobnie jak wcześniej przed artystami innych poddanych turbulencjom miejsc i krajów, jest zdolność dostrzeżenia tej granicy, która wskazuje dystans dostateczny do zrozumienia problemu. Na razie, jak się wydaje, jest ona jeszcze daleko; czytelnik i widz mogą włączać się w tworzenie kroniki, żywego procesu dokumentacyjnego, który zmusza do przeżywania na nowo tego, co jeszcze nie miało czasu się zagoić.

Czy jest to potrzeba nieustannego sondowania traumy społecznej, czegoś w rodzaju korekty rany, żeby prawidłowo się zrosła? Czy próba jak najdokładniejszego utrwalenia wielości historii i linii pamięci, na których później możliwe będzie budowanie porozumienia i pojednania? Czy może jest to jedno i to samo?

Warto zauważyć, że z jednej strony proces ten biegnie równolegle z falą agresywnej dekomunizacji, która zaczęła się jeszcze podczas Majdanu wraz z obaleniem pomnika Lenina w Kijowie, a potem w wielu innych miastach, i znalazła kontynuację w ustawach o dekomunizacji, zakładających między innymi zmianę nazw ulic i zniszczenie wszystkich wizualnych symboli radzieckiego porządku, nawet jeśli stanowią one część zabytków i dzieł sztuki.

Z drugiej strony ta sztuka dokumentalna dobrze pasuje do wielkiej fali inicjatyw oświatowych i w dużym stopniu stanowi jej część – od specjalnych projektów popularyzatorskich, gdzie urządza się lektoria na temat różnych rodzajów sztuki, rozbudowy programów dla dzieci w muzeach i w ramach wydarzeń międzymuzealnych, w których chodzi o rozumienie siebie, sztuki i przeszłości, do naprawdę niezliczonych i różnorodnych inicjatyw, starających się małymi, czasem bardzo drobnymi ściegami zszyć rozdarcia między ludźmi i częściami kraju. Znaczenia artystów i ich projektów dla tej sfery nie można pominąć.

***

Jednym z najczęściej powtarzających się pytań podczas różnych dyskusji, także zagranicznych, dotyczących przemian w Ukrainie w okresie ostatnich dwóch lat, jest pytanie o to, co zrobiła ukraińska kultura i wspólnota ludzi kultury dla Majdanu i na Majdanie.

Aż się prosi, by to pytanie odwrócić – ważne jest, by nie pomijać tego, jak wiele Majdan dał kulturze oraz społeczeństwu. Nauczył solidarności, niepoddawania się, ufania i niewyobcowywania tych, którzy są obok, nauczył patrzenia w oczy własnej historii, niezależnie od tego, jak bardzo może ona być nieprzyjemna.
Lekcje te często zanikają w szumie codziennego życia i trudnych, potężnych transformacji politycznych. Jednym z wielkich, choć spodziewanych rozczarowań jest rozczarowanie politykami, z których większość zdaje się lekceważyć tę naukę.

Jednak lekcje te wciąż są obecne w polu kulturowym, które teraz jest zarazem polem działania, a także polem pamięci, przemyślenia, pojednania. Powinni o tym pamiętać ci, którzy lubią na głos pytać, jak można myśleć o kulturze, kiedy obok codziennie giną ludzie.

Z ukraińskiego przełożyła Katarzyna Kotyńska

Kateryna Botanova – krytyczka kultury, kuratorka i producentka kulturalna. Redaktorka naczelna działu kulturalnego „Ukraińskiej Prawdy” – największej platformy informacyjnej online w Ukrainie. Od 2014 r. współkuratoruje międzynarodowy festiwal CULTURESCAPES w Bazylei. Od marca 2014 r. jest członkinią Platformy dla Inicjatyw Strategicznych Kultura-2025, która tworzy długofalową strategię reform w kulturze w Ukrainie. Wykłada na temat sztuki współczesnej, zarządzania w kulturze i krytyki kulturalnej.
×
Dodano do koszyka:

Kontynuuj zakupy Przejdź do koszyka