Tłumacz Migam - Międzynarodowe Centrum Kultury Svg Vector Icons : http://www.onlinewebfonts.com/icon Tekst łatwy do czytania i rozumienia Informacje dla zwiedzających
Okładka książki „Muszkat, cytryna i kurkuma. Spojrzenie z Zagrzebia”.
„Stanisław Jerzy Lec. Bóg i aforyzm” – Miljenko Jergović
A-
A+
Miljenko Jergović, Stanisław Jerzy Lec. Bóg i aforyzm

[tekst pochodzi z książki Muszkat, cytryna i kurkuma. Spojrzenie z Zagrzebia Mijenka Jergovicia przygotowanej przez Wydawnictwo MCK]

Stanisław Jerzy Lec miał trzydzieści cztery lata, kiedy kopał sobie grób. Nie położył się̨ w nim, tylko jak w starym, dobrym powiedzeniu uciekł grabarzowi spod łopaty. Był rok 1943. Lec był komunistą, Żydem, synem dobrze sytuowanych rodziców, którzy przeszli na chrześcijaństwo, ale to nie miało znaczenia. Ojciec, baron Tusch-Letz, z bogatej rodziny, która pamiętała wędrówkę̨ z hiszpańskiej diaspory przez Niemcy do Galicji, do Lwowa, gdzie Stanisław się̨ urodził, i matka, córka zamożnego ziemianina, dalecy byli od socjalnego kontekstu, w którym mogłyby się̨ zrodzić idee braterstwa, wolności i równości. W przypadku Leca tylko solidne wykształcenie i żydowskie pochodzenie – czyli przynależność do mniejszości i wykluczenie z mentalnych i duchowych zwyczajów większości – sprawiły, że zbliżył się do religii o nazwie proletariacki internacjonalizm.
 

Kiedy zostawił swój grób pusty, zdobył niemiecki mundur i dotarł w nim do Warszawy. Tam włączył się w ruch oporu, a w 1944 roku został żołnierzem nowo powstałej polskiej armii. Z wojny wyszedł jako propagandysta i agitator. Opisuje to w otwierającym chorwacki wybór aforyzmie z Myśli nieuczesanych, najbardziej znanego i tłumaczonego tomu aforyzmów w dwudziestym wieku: „Jak doszedłem do satyry? Pisałem panegiryki”. Między tymi dwoma krótkimi zdaniami mieści się cała biografia Leca i cała jego błyskawiczna intelektualna i polityczna przemiana. 

Zaraz po wojnie, w 1946 roku, mianowano go attaché prasowym w Wiedniu. Urodzili mu się̨ syn i córka. Cztery lata później na znak radykalnej niezgody z komunistycznymi władzami wraz z rodziną wyemigrował z Wiednia do Izraela. Wytrzymał tam do 1952 roku, kiedy z synem wrócił do Warszawy. Żona nie chciała jechać, zostawił ją z córką. 

W pierwszym okresie żył w cieniu, pozwolono mu tłumaczyć, ale nie mógł publikować wierszy. Stanisław Jerzy Lec bowiem przez całe życie chciał być poetą. I nie bardzo mu się to udawało, przede wszystkim z powodu okoliczności. Już wtedy zresztą, w 1952 roku, jako stosunkowo młody człowiek był kilkakrotnym zdrajcą: komunizm zdradził, uciekając z placówki dyplomatycznej do Izraela, żydostwo, i jeszcze więcej: zachodnie ideały wolności, demokracji parlamentarnej, swobody wypowiedzi i wszystko to, czego na Wschodzie brakowało, zdradził definitywnie, wracając do komunistycznej Polski. Gnała go nostalgia, tęsknota za jeżykiem ojczystym i kulturą, ponieważ Lec, powtórzymy to jeszcze dwa, trzy razy do końca tej opowieści, był poetą. 

W połowie lat pięćdziesiątych zaczyna jednak publikować aforyzmy. Aforyzm to, posłuchajmy Milivoja Solara, „krótka, zwięzła i w nowych czasach najczęściej dowcipna wypowiedź”. Profesor tego nie mówi, ale prawie rozumie się samo przez się̨, że aforyzm stał się „najczęściej dowcipną wypowiedzią̨” w znacznym stopniu dzięki jednemu jedynemu człowiekowi. Nikt nigdy nie wywarł tak dużego wpływu i swoim talentem nie naznaczył jakiejś formy literackiej, jak Stanisław Jerzy Lec naznaczył aforyzm. Chociaż ta forma, lekceważona, uprawiana przez marnych pisarzy, których nie było stać na coś większego i dłuższego, w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, zwłaszcza w krajach socjalistycznych, była szeroko rozpowszechniona. Pogodna i rytmiczna myśl, krótka jak przekleństwo, w której można wyrazić́ i to, co w wierszu, powieści lub przemówieniu politycznym byłoby zabronione. Tym w owych czasach był aforyzm. 

Łatwo było być złym aforystą. Znacznie łatwiej niż̇ złym prozaikiem, łatwiej niż słabym poetą. Ale być genialnym i być Lecem, to i dziś jest tak trudne, że poważnemu pisarzowi, odpowiedzialnemu i wobec swego talentu, i wobec swojej pychy, nawet na myśl nie przyjdzie pisanie aforyzmów. Aforyście niezbędna jest wielka społeczna i prywatna niedola i nieodparta potrzeba pisania. To w swoim krótkim życiu miał Stanisław Jerzy Lec. Kiedy umarł 7 maja 1966 roku, na jego pogrzeb przyszła cała Polska, a władze zatroszczyły się, by nadać państwowej uroczystości niebywale godną oprawę. Mimo że Lec umarł jako antykomunista i antyfaszysta, jako satyryk, który karmił się pogardą dla totalitaryzmu, i jeden z najbardziej wolnych poetów, jakich Europa miała w dwudziestym wieku. Gdy tylko poczuł, że czyjaś wolność jest ograniczana, zaraz o tym pisał. 

Myśli nieuczesane to najsławniejsze jego dzieło, w Jugosławii tłumaczone od chwili powstania, we fragmentach publikowane w czasopismach humorystycznych i rozrywkowych działach poważnych magazynów i dzienników. Po chorwacku, jako całość, ukazały się dwie książki, w 2002 i 2006 roku, w koprivnickim wydawnictwie Šareni dućan, w przekładzie Barbary Kryżan-Stanojević. Ale po Leca, wydaje się, mało kto sięga, nikt go nie cytuje, poza Vjeranem Zuppą w całkiem niedawnym wywiadzie. Zuppa należy w Chorwacji do ludzi lepiej wykształconych i czyta wszystko, co mu w rękę wpadnie. Ale co myśleć́ o kulturze, w której tylko bardzo oczytany człowiek rozumie takiego pisarza jak Lec? To, że nie czyta się Szekspira, Owidiusza czy Ulissesa Joyce’a, może być skutkiem braku czasu albo nienaprawialnych duchowych i mentalnych niedostatków, lecz ani jedno, ani drugie nie może wyjaśnić, dlaczego ktoś nie czyta Leca. 

Mija trzydzieści pięć lat, od kiedy w różnych wersjach, w książkach i gazetach, czytam Stanisława Jerzego Leca, bez wcześniejszego zamiaru, na sedesie, czekając na autobus, w pośpiechu i przy okazji, a poszczególne aforyzmy określają sezon lub porę roku. A potem je zapominam. „Należy obrażać komplementami!” I: „Niektórzy widzą prawym i lewym okiem dokładnie to samo. I myślą, że to obiektywizm”. Albo: „Suma mnóstwa talencików daje jeden gigantyczny talencik”. Dalej: „Dziecko rodzi rodziców”. Potem: „Każda myśl istnieje w wymiarach od geniusza do matoła”. I klasyczna lecowska: 

„Późna to pora kajdanami dzwonić na trwogę”.
Stanisław Jerzy Lec był człowiekiem bystrej myśli, wszystko w porę̨ chwytał, zmieniał się błyskawicznie i umiał posługiwać się językiem poetyckim w celach politycznych. Wkroczył w życie jako komunista, patrzył we własny grób i omal nie umarł jako komunista, ale szybko zrozumiał, że nie ma wystarczająco dobrej idei albo czystej wiary, która w masowym użytkowaniu nie zmieniłaby się w dyktaturę. Bał się̨ mas i im poświęcona jest większość jego aforyzmów. Na przykład: „Rytmiczny skandal – skandować”. I: „Kłamią tak konsekwentnie, że określili jak nikt granice prawdy”. Albo słowo, które równie dobrze pasuje do teologii, jak i do negacji religii: „Każda religia zaczyna się z racjonalistycznych pobudek”. 

Lec należy do pisarzy, których nie jest dobrze cytować. Kiedy raz zaczniesz, nie możesz się zatrzymać. „Twarzy tłumu nie trzeba maski”. I jeszcze tylko jeden, który brzmi jak powieść: „O, szczęśliwe czasy, gdy idzie się pod mur tylko dla siusiania”. 

W roku 1986 Književna zajednica Novog Sada wydała tomik bardzo krótkich próz Leca Mali mitovi w przekładzie Đorđa Sudarskiego Reda. Jest w niej osobiste opowiadanie o wojnie, Czarno na białym, jedno z najlepszych, jakie znam. „Patrzyłem na swoją twarz odbitą w czarnej kawie. »Tak wyglądałbym, gdybym był Murzynem«. Wiedziałem, że myśl ta była nieścisła, ale tak niedokładnie również myślał o sobie, jako o białym, Murzyn nad szklanką mleka. Było to czasu okupacji. Nie chciałem myśleć́, jak wyglądam w oczach innych ludzi, którzy nie przeczuwali, jak wyglądają̨ w moich, które opuszczałem na ich widok”. 

I inne, bez tytułu: „Gdy kopałem ten kawałek fosy, który miał być moim grobem, i gwizdałem cicho i mechanicznie jakąś arietkę z Nietoperza, rzekł pilnujący mnie SS-owiec: »Jesteś cynikiem!«. Nie czuł widocznie do mnie sympatii”. Tekst literacki nigdy nie powinien i nie może być tekstem świętym. Ale niektórzy pisarze, nawet nie najlepsi w swojej specjalności, stają się świętymi literatury. Stanisław Jerzy Lec niewątpliwie nim jest. Żył radośnie, choć życie było dla niego wielkim cierpieniem, i pisał bardzo prosto. Tak prosto, że są tacy, którzy nie wiedzą, iż to, co pisał, jest wielką literaturą. Mogą to chyba wiedzieć tylko ci, którzy w życiu dużo przeczytali. I to pod warunkiem, że zamiast wielu talencików mieli jeden solidny talent – do czytania. 

maj 2013 

Przekład: Magdalena Petryńska
×
Dodano do koszyka:

Kontynuuj zakupy Przejdź do koszyka